Gdy Rzym się w sprawę wdał śledztwo dalsze wstrzymano

 

 

Każdego, kto ma tylko trochę czucia ludzkiego, musiał ten fakt przejąć grozą, tem więcej, że spełniły go osoby duchowne, które zawsze i wszędzie głosiły jako pierwszą zasadę chrześcijańskiego życia: miłość bliźniego. A zbrodnia ta nabrała tem większego rozgłosu i wywołała tem większe oburzenie, bo ofiarą padła istota związana ściśle trybem i powołaniem z resztą swoich współtowarzyszek. Tym, którzy się wówczas dowiedzieli o prawdziwości obiegającychpogłosek, stanęły żywo w wyobraźni znane z dziejów tortury wieków średnich, zadawane odszczepieńcom w sposób niezwykle okrutny. Osoby, które były sprawcami zbrodni w krakowskim klasztorze, przypominały średniowiecznych przełożonych klasztorów, co w imię chwały Bożej nie wahali się zakonników ,przekraczających regułę klasztorną, poddać najsroższym mękom i wysyłać na palące się stosy.Nie dziw więc, iż w Krakowie, w chwili przedostania wieści o zbrodni z za bram klasztornych na ulicę, tłum tysięczny zapragnął strasznej, doraźnej zemsty.

     Gdy wyszła na jaw straszna zbrodnia, zastanawiała się publiczność krakowska, kto w padł na te tropy ibył na tyle śmiałym, żepoważył się wystąpić z doniesieniem ioskarżeniem tego bądź cobądź poważnego i dotychczas nieskazitelnego klasztoru.

Świat był z całem uznaniem dla tego człowieka, że nie skrył onokropnej prawdy pod korzec, arównocześnie świat zrozumiał dobrze jego położenie, gdy ostatecznie zdecydował on się nawet naanonimowe doniesienie do sądu krakowskiego (drugie z pełnym podpisem posłał do Wiednia). Rozumiano, że wystąpić na on czas — achoćby i dziś jeszcze — z takiem oskarżeniem, równało się być narażonym nawyklęcie i prześladowania...

A jednak prawdę tę straszną trzeba było wydobyć na wierzch zawszelką cenę. Tego wymagało ludzkie uczucie miłosierdzia utego człowieka, dla którego świadomość tego, że gdzieś tam o kilka tysięcy kroków od niego, w tem samem mieście żyje zamurowana w lochu kobieta, a on jej wyrwać stamtąd nie może
męką była nie do wypowiedzenia i zadaniem gwałtu poczuciu prawdy i sprawiedliwości.

Doszedłszy przypadkowo do posiadania niezwykłej tej tajemnicy, odnosił się ten człowiek z nią wszędzie, gdzie tylko spodziewał się znaleść jaki na to ratunek. Ale wszędzie żądano dowodów , inaczej groziła skarga o oszczerstwo i półtora roku kryminału.

 Wśród krakowskiego duchowieństwa sprawa zamurowania zakonnicy była powszechnie znana - księgarz Antoni Gąsiorowski dowiedział się o tym od wuja swojej żony, proboszcza z Trzebini Karola Zygadłowicza.

Co ciekawe, broniąca zbrodniczych zakonnic „Czytelnia chrześcijańska” fakt, że zamurowanie Barbary Ubryk było wiadome kościelnym władzom uznała za okoliczność łagodzącą. 

Gąsiorowskiego aż paliło, by coś z tem zrobić. Postępowy był to człek i nie bał się niczego, a zresztą litość brała go nad niewinną ofiarą okrucieństwa  siostrzyczek zakonnych

— Ale co zrobić? jak wydobyć ją z tej matni?

Pisze list do adwokata Salmesona, współwłaściciela dziennika„Kraj", spodziewając się, że ten zrobi użytek z tej wiadomości w swojem piśmie.

Nic jednak. Od Gajdzińskiego,  koncypjenta Salmesona, przybyłegodo lokalu „Postępu", dowiaduje się Gąsiorowski, że mecenas nie ma ochoty zadzierać z klerem.

Próbuje Gąsiorowski dalej, zwierza się ze swą tajemnicą grajzlernikowi Suchodolskiemu i za jego radą idzie wraz z nim do znajomego grajzlernikowi adwokata Rottera.Ten znowu przestrzega, że albo dowody namacalne, albo kryminał półtoraroczny grozić mu może, gdy klasztor zaskarży go o oszczerstwo. A więc i tu nic z tego!

Nie traci jednak nadziei i za radą kupca Mikiewicza postanawia donieść o wszystkiem władzy. Potrzebne jednak są do tego jak najdrobniejsze szczegóły, więc zwabia do Krakowa ks. proboszcza — wuja, zastawia suty obiad, za szafą ukrywa subiekta z papierem i ołówkiem w ręku, a sam przy pomocy Mikiewicza
przy winku, wyciąga jegomościa na słowa.Ksiądz proboszcz śpiewa, jak z nut, subjekt za szafą unieśmiertelnia to na papierze i wszystko gotowe. 

Na podstawie tych wiadomości układa biegły w niemieckim języku subjekt Gąsiorowskiego podanie do ministra sprawiedliwości, a on sam drugie po polsku do prezydenta wyższego sądu karnego w Krakowie.

Pierwsze z nich podpisuje Gąsiorowski pełnem swem imieniem i nazwiskiem - drugiego nie, z obawy przed prześladowaniem. Idzie więc ono anonimowe, ale idzie o jeden dzień wcześniej od wiedeńskiego, aby na wypadek, gdy tu skardze łeb ukręcą, Wiedeń przecież mógł wkroczyć. Sprawa w sądzie krakowskim idzie na Izbę Radną.

Wedle zwyczaju, zbadanie anonimowego doniesienia powierza się najmłodszemu sędziemu śledczemu - był nim podówczas dr Gebhardt.

Prezydent sądu karnego, Bołoz-Antoniewicz, idzie na 6-tygodniowy urlop, by nie mieszać się w tę  sprawę, bo żona jego jest krewną przeoryszy Karmelitanek.

                                                               ♦♦♦♦

 Po krętych schodach i długich korytarzach udali się wszyscy w krańcowy zaułek. Zakonnica zatrzymała się przed niskiemi, czarnemi drzwiami, zardzewiałym kluczem odemknęła celę. Ze środka buchnął na stojących straszny, zabójczy odór. W celi panowała zupełna ciemność, gdyż — jak się później przekonano — jedyne okno kazała przeorysza zamurować. Tylko nad drzwiami  wchodowemi był zrobiony mały otwór, którym podawano więzionej
pożywienie. Cela ta była położoną nad otworem kanałowym , a sąsiadowała przez ścianę z wychodkami.

Po zapaleniu światła zobaczyli przybyli siedzącą n a garści zgniłej słomy jakąś postać zupełnie nagą, porośniętą włosem, z pazurami jak u krogulca. Z jęków, jakie ta postać wydobywała z siebie, odgadł sędzia, iż jest to siostra Barbara, o której doniesiono sądowi, a która podobna była z wyglądu zewnętrznego
więcej do zwierza, aniżeli do człowieka.

Sędzia śledczy zapytał zaraz w obecności ks. Spitała przełożoną o powód zamurowania.
Ta odpowiedziała, iż siostra Barbara cierpi na pomieszanie zmysłów, a do tego wygłasza mowy o treści niemoralnej.

— Zresztą — mówiła dalej — ksiądz biskup wiedział o tem zamurowaniu.

Wiele więcej powiedziała rewizja, dokonana natychmiast przez sędziego w biurze przeoryszy. Znaleziono tam kompromitujące listy, pisane do niej przez przeora Karmelitów z Czerny, który naw et w doborze słów się nie krępował. Są one tak... niemożliwe, że do druku się nie nadają.

Indagowana przez sędziego przeorysza, panna Marja Wężyk, o powód zamurowania Barbary Ubryk, miała tak się wykrętnie i cynicznie zarazem tłumaczyć:
—- Rząd daje tylko trzy tysiące reńskich subwencji na klasztor.

To nie wystarcza. Muszę dokładać z własnej kieszeni. Postanowiłam więc postarać się o dochody, a te uzyskać można tylko z odpustów . Chciałam zrobić siostrę Barbarę świętą...

Na zarządzenie sędziego aresztowano przeoryszę i 6 zakonnic, wypuszczono je jednak, gdy Rzym się w tę sprawę w dał i śledztwo dalsze wstrzymano. 

Wydobyta ze strasznej nory zakonnica przewieziona do szpitala św. Ducha, przychodziła zwolna do siebie. Pielęgnowały ją przez tydzień siostry jej rodzone, które przyjechały z Warszawy, zamężne tam, jedna za skrzypkiem , druga za woźnym, a tu przyjął je gościnnie u siebie Gąsiorowski.

Barbara Ubryk żyła jeszcze długo w szpitalu, zmarła dopiero w roku 1891, licząc 74 rok życia. Dwadzieścia jeden ciężkich i długich lat jej upłynęło w strasznej celi — drugich dwadzieścia jeden lat w szpitalu... Złamane życie.

Wieść o wykryciu zbrodni rozeszła się lotem błyskawicy po całej Europie. Z najwyższymi wyrazami sympatyi zwracano się do Gąsiorowskiego, który nie spoczął, aż sprawiedliwości nie sprowadził

Jak bardzo zależało pewnym sferom na zatuszowaniu wszystkiego — dowodem są częste, anonimowe przesyłki pieniężne i to dużych kwot pod adresem sędziego Gebhardta, który ich jednak nie przyjmował. Przypłacił też to niezbyt miłą niespodzianką, bo go w krótkiej drodze przeniesiono z Krakowa do Wiednia.

 

„Zbrodnia w Klasztorze. Czterdziestolecie Barbary Ubryk, zamurowanej w celi Karmelitanek Bosych w Krakowie””